Sąsiad na krzesełku wieczorową porą

0
695
Rate this post

W Salento pełnia lata – idealny moment, by napisać o zjawisku, które w tym właśnie okresie przeżywa swój rozkwit i które na przestrzeni lat zdołało wywołać we mnie całą gamę odczuć: zaskoczenie, rozbawienie, zdenerwowanie, zadumę, wściekłość, życzliwe przyklaśnięcie, zazdrość, rozdrażnienie… O czym mowa? O czymś, czego nawet nie umiem nazwać; o wystawianiu wieczorem przed dom krzesełka, tudzież leżaka lub taboretu i spędzaniu na tymże siedzisku długich godzin w towarzystwie sąsiadów.

Postanowiłam poświęcić temu kuriozum osobny wpis, ponieważ moi Salentyńczycy, którzy śledzą (obrazkowo) moje poczynania na blogu i jego stronie na Facebooku, sami z własnej nieprzymuszonej woli temat ten kilkakrotnie i niezależnie od siebie zgłaszali. A zatem do dzieła!

Kiedy po raz pierwszy przyjechałam do Salento, dziwiło mnie wiele rzeczy, od dialektu począwszy, na upodobaniach kulinarnych skończywszy. Jedną z takich zaskakujących sytuacji na samym początku był następujący obrazek: po kolacji mama mojego (wówczas przyszłego) męża mówi: Sto uscendo poco poco (co można przetłumaczyć jako: „Na troszkę wychodzę”). OK. Ale dlaczego bierze ze sobą z domu krzesło? Nie przyszło mi do głowy, żeby o to spytać. Po jakimś czasie i ja wychodzę zaczerpnąć świeżego powietrza i na progu prawie potykam się o teściową i jedną z sąsiadek. Ale co one robią na krzesełkach przed domem? Zaciekawiona przysiadam się i obserwuję. Koło 22.00 przychodzą kolejni sąsiedzi, każdy z własnym stołeczkiem. Niekiedy poza taboretem przynoszą coś do jedzenia, na przykład owoce lub domowe ciasto. Jestem tym zauroczona. Na osobności pytam Emanuele, czy może akurat wypada jakieś święto, że się taka gromadka przed domem zebrała. Nie. Oni tak zawsze. Faktycznie, lata spędzone w Salento udowodniły, że rzeczywiście oni tak zawsze, oczywiście przy sprzyjającej pogodzie (czerwiec-wrzesień). Rozmawiałam na ten temat z wieloma osobami, zarówno mieszkającymi tu na stałe, jak i Salentyńczykami, którzy na co dzień żyją poza granicami swojego regionu. Wszyscy przyznają, że przesiadywanie na ulicy jest typowo południowym zwyczajem, bardzo rzadko spotykanym gdzie indziej.

W jakim celu wychodzą przed domy? Głównie po to, żeby się trochę ochłodzić, bo dom przez cały dzień zdążył się rozgrzać do czerwoności i wieczorem to ciepło bezlitośnie oddaje mieszkańcom. Poza tym jest to doskonała forma spędzania długich, letnich, leniwych wieczorów, zwłaszcza gdy nie ma się ochoty lub możliwości ruszyć na więcej niż dwa kroki od własnego progu. Kiedyś widywało się na ulicach więcej osób, wręcz całe rodziny; mężczyźni grywali w karty, kobiety wyszywały, dzieciaki szalały do upadłego. Raz na jakiś czas ustawiało się przed domem długie stoły i cała okolica razem biesiadowała do białego rana. Niekiedy w największym oknie ustawiało się telewizor i cała gromadka wspólnie zaśmiewała się z komedii czy kibicowała ulubionej drużynie podczas transmisji ważnych spotkań piłkarskich. Teraz nieco się to zmieniło, bo młodzież (o ile jest w domu, a to rzadko się zdarza) ciągnie do Internetu, starsze dzieci wspólnie udają się na plac zabaw, mecze śledzi się w klimatyzowanych barach czy pubach, tylko czasami można zaobserwować dorosłych skupionych wokół stolików do gry. Niemniej jednak zjawisko wciąż jest żywe i wywołuje w osobach postronnych (ale też i w tubylcach) zarówno uczucia pozytywne, jak i te mniej przyjemne.

Na duży plus

Stała obecność ludzi na zewnątrz (zwłaszcza od późnych godzin popołudniowych) na pewno w jakimś stopniu wpływa na bezpieczeństwo najbliższego otoczenia. Na ulicy zawsze obecny jest ktoś, kto ma świetne rozeznanie w tym, kto, kiedy i po co się na niej pojawia. Zna się wszystkich sąsiadów, z widzenia również ich przyjaciół i znajomych, w związku z czym bacznie obserwuje się kręcące się po okolicy nowe postaci, które momentalnie wpadają w oko.

Na Południu w dalszym ciągu dochodzi do spontanicznych, niezapowiedzianych wizyt. Jeśli zatem zdarzy się, że ktoś nas chce odwiedzić, ponieważ ma nam coś do przekazania (mnie zdarza się to nagminnie – co rusz ktoś wpada na przykład z książkami lub filmami), a akurat nie ma nikogo w domu, gość może spokojnie przekazać nam przesyłkę za pośrednictwem zawsze obecnego w pobliżu sąsiada (bez potrzeby dzwonienia do drzwi i proszenia; najczęściej to siedzący sami proponują tę przysługę).

Jednak osoby spędzające w taki sposób wieczory to nie tylko wygoda i bezpieczeństwo, ale przede wszystkim towarzystwo i lek na ewentualną nudę. W czasach tak ogromnej anonimowości zwłaszcza dużych miast (mówię to z perspektywy Warszawy), poczucie przynależności do jakiejś grupy, na pomoc której naprawdę można liczyć, jest bezcenne. Sąsiedzi, znając się nie od dziś i dodatkowo spędzając ze sobą tyle godzin co wieczór, stają się jedną wielką rodziną.

Sąsiedzi z Trepuzzi 1

Sąsiedzi z Trepuzzi 2Sąsiedzi z Trepuzzi (LE), trzy pokolenia.

Jakież było moje zaskoczenie, gdy przeglądając stare fotografie rodzinne, natknęłam się na zdjęcia z pierwszych urodzin mojej szwagierki, komunii szwagra, osiemnastki mojego męża, na których obecni byli obok członków rodziny czy rówieśników osób świętujących również sąsiedzi. Wszyscy. Wzruszające. Takie regularne posiadówki przed domem z całą pewnością wzmacniają też więzi między pokoleniami – ile to razy byłam świadkiem, jak starsi, „sprowokowani” jakimś obecnym wydarzeniem, opowiadali, jak to było kiedyś, co się jadało, jakie były zwyczaje, jak się bawiło. Zawsze z pozycji swojego krzesełka służą radą, podpowiedzą, jak coś doprawić, żeby lepiej smakowało, czym posypać uciążliwą plamę, żeby zeszła bez śladu. Takie Google i Wikipedia w jednym, które świetnie obchodzą się bez Internetu. Popatrzą na dziecko, jeśli rodzice są zajęci. Skrzykną się na wspólną kolację (konsumowaną oczywiście przed domem na krzesełkach – najczęściej zamawiają wówczas pezzi di rosticceria, czyli pizze i inne wypieki, zwane w dialekcie Ncartata), piją wspólnie orzeźwiające caffè in ghiaccio.

Ncartata

Takimi smakołykami raczą się wieczorami sąsiedzi. Pozazdrościć. Flaga grecka (pamiętam ten wieczór) to przypadek… Zdjęcie zostało zrobione w Salento (a konkretnie w Squinzano, LE).

Gdy zajdzie taka potrzeba wystarczy wystawić głowę przez okno i rzucić pytanie, czy któraś z osób siedzących ma może na zbyciu trochę bazylii/dwa jajka/pomidory/skórkę z cytryny/cokolwiek – na pewno zaraz znajdzie się ktoś, kto hojną ręką pożyczy nam wszystko, czego akurat nam potrzeba. Jeszcze kilka miesięcy temu (dopóki nie poznałam mojej wspaniałej sąsiadki) w Warszawie zupełnie nie wiedziałam, do kogo ewentualnie uderzyć z podobną prośbą (koniec końców – do najbliższego sklepu…).

Na zdecydowanie mniejszy plus

No cóż, każdy medal ma dwie strony, a kij dwa końce. Wieczorna obecność sąsiadów przed domami niesie ze sobą oczywiście i pewne negatywne aspekty. Przede wszystkim są głośni. Nie zapominajmy, że to w końcu nie tylko Włosi, ale przede wszystkim Włosi z Południa. Oni z natury mówią nieco głośniej niż bardziej powściągliwi mieszkańcy Północy. Mnie na początku wydawało się, że wiecznie na siebie krzyczą i się kłócą, co naturalnie nie zawsze ma miejsce. Wracając do wątku głównego: dwie osoby siedzące przed domem można jeszcze znieść. Ale jak ma się – tak jak ja – to (nie)szczęście, że akurat przed domem jest punkt zbiórki kółka wzajemnej adoracji, a kółko to liczy ok. 15 osób, które zaciekle o czymś dyskutują, przerzucają się argumentami, pozdrawiają gromkim ciau osoby z drugiego końca ulicy, opowiadają dowcipy i zrywają boki ze śmiechu, po dwóch minutach chce się płakać, zwłaszcza jeśli planuje się wieczór spędzić inaczej (czyli we własnym domu, a nie przed nim ze wszystkimi do 01.00 w nocy). Raz, że ultradźwięki wydawane są w dialekcie i to na dodatek z szybkością karabinu maszynowego, więc nawet podsłuchiwanie (też mi podsłuchiwanie, głos sam wpada w ucho, czy się tego chce czy NIE) czy bierne uczestnictwo nie wchodzą w moim przypadku w grę. Dwa, z dopiero co uśpionym dzieckiem każdy dochodzący sprzed domu wybuch zbiorowej wesołości sprawia, że nóż się w kieszeni otwiera (mimo iż – co zadziwiające – dziecko rzadko kiedy się budzi w takich sytuacjach). Trzy, potrafią być tak głośni, że nawet z drugiej strony domu nie da się w spokoju obejrzeć telewizji, bo nic nie słychać! I to przy zamkniętych oknach (co dodatkowo grozi uduszeniem się przy scirocco)!!! Kilka lat temu w wakacyjne poniedziałki miałam zawsze nadzieję na deszcz lub porywisty wiatr, żeby ich zagnał do domów i żebym w spokoju mogła obejrzeć kolejne odcinki przygód Komisarza Montalbano, ale na szczęście odkryłam magiczną stronę telegazety 777, gdzie są podpisy do emitowanych filmów i jakoś dało radę. 😉

Sąsiedzi z Casalabate, godzina 18.00, krzesełkowanie jeszcze w powijakach…

Sąsiedzi, którzy spędzają w swoim towarzystwie co wieczór kilka godzin, muszą o czymś rozmawiać (choć niekiedy siedzą w ciszy i napawają się wzajemną obecnością). Po pierwszym tygodniu takich letnich posiadówek bieżące tematy raczej ulegają wyczerpaniu, więc za co się biorą? Za ploty, plotki, ploteczki. Przez cały dzień chłoną niczym gąbka nowości, informacje, lokalne wiadomości, którymi później, siedząc na swoich krzesełkach, dzielą się z innymi na potęgę. Żeby się tylko na gadaniu skończyło, a gdzie tam! Niekiedy wtykają nos w nieswoje sprawy. Przykład: tuż obok mojego szwagra mieszka starszy pan, który właściwie żyje życiem innych. Pewnego razu do dziewczyny mieszkającej obok przyszedł ktoś w odwiedziny, ale ona najwyraźniej nie miała ochoty wpuszczać go do domu, więc drzwi nie otworzyła. Po krótkiej chwili nieproszony gość zrezygnował i już miał wsiąść do samochodu i odjechać, gdy usłużny starszy sąsiad poradził mu, by się nie poddawał i głośniej zapukał, bowiem dziewczyna jest w domu – wróciła przed 19.00 i od tamtej pory nie wychodziła, a nie powinna jeszcze spać, gdyż zwykle kładzie się po 23.00. Koszmar mieszkać obok takiego jegomościa!

Z jednej strony sąsiedzi warujący przed domami wpływają na bezpieczeństwo okolicy, ale jednocześnie znika wszelka prywatność i anonimowość. Są świetnie zorientowani, kto i z kim wychodzi, kto do kogo o której godzinie przychodzi i po jakim czasie się żegna…

Że już nie wspomnę o tym, iż parkowanie w pobliżu domu jest niekiedy mocno utrudnione, ponieważ co z tego, że miejsce do zostawienia samochodu teoretycznie się znajdzie, skoro akurat jest zaanektowane przez krzesełkowiczów, a oni – jak uczą lata doświadczeń – rzadko kiedy się przesuną.

Summa summarum, osoby wystawiające krzesełka przed dom i spędzające na nich długie wieczorne godziny na dobre wpisały się w lokalny koloryt i bez nich wakacyjne miesiące w Salento z całą pewnością byłyby niekompletne, nawet jeśli byłoby nieco ciszej 😉 Jak dla mnie sąsiedzi tak spędzający czas to rewelacja: można wyjść na krótki spacer, nie zamykając drzwi od domu; jeśli potrzebna mi informacja na bloga, wystarczy rzucić pytanie w przestrzeń przed domem, a odpowiedzi i przykłady gwarantowane. No i to domowe jedzenie… Polecam! Szkoda, że do wieczora jeszcze tyle godzin… Do czwartku! 🙂