W sierpniu spadają nie tylko gwiazdy…

0
767
Rate this post

I mamy już prawie połowę sierpnia! Prawdę powiedziawszy, nie przepadam za tym miesiącem. Zostało mi to chyba z czasów szkolnych – w jego końcówce trzeba było zacząć rozglądać się za podręcznikami, czekać na plan zajęć… Niby jeszcze wakacje, a na horyzoncie już widać, słychać i czuć codzienną rutynę (coś tak jak niedziela, niby jeszcze weekend, ale nie jest tak fajnie jak w sobotę). W Salento jednak wręcz przeciwnie – nikomu ani w głowie powroty, rutyna i codzienność; sierpień to par excellence miesiąc wakacji, urlopów i szeroko rozumianej laby.

Pierwszym ważnym wydarzeniem zarezerwowanym dla sierpnia właśnie jest San Lorenzo, czyli dzień (a właściwie wieczór i noc) świętego Wawrzyńca. We Włoszech jednak charakter religijny obchodów jest praktycznie nieobecny, a 10 VIII jest świętem spadających gwiazd. Doprecyzowując, chodzi o Perseidy, jeden z rojów meteorów, którego orbita w okresie wakacyjnym przecina się z tą ziemską. Perseidy nazywa się niekiedy łzami świętego Wawrzyńca, gdyż po pierwsze maksimum roju obserwuje się właśnie w San Lorenzo, a poza tym spadające gwiazdy mają przywoływać rozżarzone węgle, na których męczono świętego.

Zjawisku poświęcono nawet piosenkę, którą śpiewa nomen omen Lorenzo Jovanotti Cherubini:

Jak obchodzi się w Salento tę szczególną noc? Na pewno w większej grupie i najczęściej poza miastem. Najlepszą miejscówką jest plaża. Ja kilka lat temu obserwowałam spadające gwiazdy, siedząc na leżaku na… dachu. Wrażenia niezapomniane, aczkolwiek nad samym morzem też potrafi być bardzo sympatycznie, o ile nie wieje mocna tramontana. 10 VIII 2010 wiało wyjątkowo mocno; tak mocno, że nie tylko zmarzliśmy (zmarznąć w Salento w sierpniu! Zdjęcia nie nadają się do publikacji, bo widać jedynie tumany piachu i gdzieś pomiędzy nas opatulonych w ciężkie koce…), ale nasze wykwintne kanapki z pastą na bazie tuńczyka były pełne piachu. Niemniej jednak przy sprzyjających wiatrach (czyli 0 w skali Beauforta), w pogodny wieczór San Lorenzo na plaży jest naprawdę godne polecenia.

Spadające gwiazdy

Spadające gwiazdy; źródło: Centro Meteo Italiano

Niekiedy zapala się wielkie ogniska, przy których oczekiwanie na Perseidy upływa jeszcze przyjemniej. W tym roku już od wczesnych godzin popołudniowych widać było przygotowania do tej szczególnej nocy – nad Adriatykiem jak grzyby po deszczu zaczęły pojawiać się większe czy mniejsze namioty, czasem wręcz rozbijano całe obozowiska, na plażę ściągały tłumy osób z plecakami, gitarami i prowiantem na całą noc. Z takimi poczynaniami i tubylców, i turystów nie zawsze zgadzają się siły porządkowe – niektóre gminy z roku na rok wydają zakazy rozbijania namiotów i rozpalania ognisk na plaży.

San Lorenzo nad morzemSan Lorenzo spędzane na plaży, źródło: BrindisiReport

W tym roku San Lorenzo wypadło w niedzielę. Po nocy spadających gwiazd znów spadł na Włochów poniedziałek. Jednak uwaga! Obecny tydzień to nie tydzień jakich wiele, ale tydzień poprzedzający największe sierpniowe włoskie święto. 15 VIII czeka nas bowiem Ferragosto, w związku z którym w sposób naprawdę spektakularny spada chęć do pracy. Jakiejkolwiek. A jeśli na dodatek panuje tak niesamowity upał jak ten, z oparów którego piszę, to już w ogóle… Nie należy jednak od razu wyprowadzać mylnej konkluzji, że Włosi to naród wyjątkowo pobożny, który w połowie sierpnia oddaje się celebrowaniu Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Nie. Ferragosto zbiega się jedynie datą z katolickimi obchodami maryjnego święta. Nazwa wywodzi się od łacińskiego feriae Augusti (odpoczynek Augusta), które to było świętem pogańskim obchodzonym na zakończenie zbiorów, ale również dedykowanym płodności i macierzyństwu. Wraz z pojawieniem się chrześcijaństwa, niektóre z cech przypisywanych wcześniej m. in. bogini Dianie zaczęto kojarzyć z Matką Boską, której kult zastąpił czczenie bóstw pogańskich (uwaga: Wniebowzięcie jest przedmiotem dogmatu Kościoła katolickiego od niedawna – formalnie święto to ustanowił dopiero papież Pius XII w 1950 roku; wcześniej obchodzono ten dzień pod nazwą Święta Matki Boskiej Zielnej).

Salentyńczycy najczęściej spędzają 15 sierpnia poza miastem, ale bynajmniej nie na wycieczkach krajoznawczych (poznawaj tu kraj, jak w cieniu temperatura dochodzi do 40 stopni!), tylko leżąc. Plackiem. Na plaży. Tudzież nie wychodząc z wody. Od rana do późnych godzin popołudniowych byczą się nad morzem (a mają ich do wyboru aż dwa; można nawet zaszaleć i przed obiadem chlapać się w Morzu Jońskim, a na deser po nie aż tak dalekiej drodze zażyć kąpieli w Adriatyku), natomiast wieczory spędzają z przyjaciółmi albo na garden party, przyjęciu na tarasie lub snując się po mieście (najpiękniej jest w Lecce, Otranto, Gallipoli i Leuce, aczkolwiek w małych miasteczkach też potrafi być cudownie, zwłaszcza jak wypada akurat festa patronale). Tu wstąpią na aperitivo, tam zjedzą późną (22.00-23.00) kolację, tutaj skuszą się na deser, a tam znowu zamówią coś na lepsze trawienie. Dodatkowymi atrakcjami są najczęściej sztuczne ognie oraz wiele lokalnych imprez (koncertów, występów, parad).

FerragostoFerragosto

Jednak nie samym świętowaniem człowiek żyje, a już na pewno nie samą pracą. W tygodniu poprzedzającym Ferragosto można zauważyć pojawiające się na drzwiach sklepów, magazynów, punktów usługowych, miejsc prowadzących jakąkolwiek formę działalności gospodarczej uroczy napis chiuso per ferie.

Po Ferragosto to już standard. W samo święto na ulicach miasteczek nie uświadczysz NIKOGO. Współczuję, jeśli w okolicach 15 sierpnia będziecie musieli w Salento załatwić coś pilnego/ważnego. My raz, tuż przed sądnym dniem, złapaliśmy gumę (na prostej drodze miejskiej leżał wyjątkowo ostry kamień, ech…). I co? A no właśnie nic. Gdzie nie podjechaliśmy (po własnoręcznej, tj. ręką Emanuele i teścia, naprawie prowizorycznej), mogliśmy jedynie pocałować klamkę, a nawet i to było przywilejem, gdyż w większości przypadków z odległości wielu metrów widać było, że chiuso per ferie. W jednym z miasteczek prowincji Lecce biznes wulkanizacyjny prowadzi trzech braci, każdy ma własną filię w trzech różnych punktach. Taki mały monopol. I co? I nic. Wszyscy zamknięci per ferie, mimo iż jeden z braci teoretycznie był pod telefonem. Wyłączonym. Per ferie.

Innym razem w pierwszej połowie sierpnia musiałam wykonać kilka badań laboratoryjnych. Kiedy odbierałam wyniki (12 VIII) poinformowano mnie, że mam szczęście. Ja – o, naiwna! – myślałam, że miły pan laborant tym jednym zdaniem już od progu podsumował zadowalające (jak się zresztą później okazało) wyniki. Ależ skąd! Moje szczęście polegało na tym, że dzień później zamykali. Per ferie. A nie było to bynajmniej pierwsze laboratorium, w którym się pojawiłam. W San Pietro Vernotico (BR) i Squinzano (LE) wszystkie zamknięte. Per ferie. Zapytałam więc z głupia frant, a co jeśli będę w najbliższych dniach potrzebować jeszcze jednego badania. Co? Nic. Mogę się udać do szpitala do Lecce, który jako jednostka państwowa na pewno zostawi na dyżurze jakiegoś nieszczęśnika. Aj, perspektywa ewentualnego kłucia przez frustrata, którego zamknęli w pracy per ferie, w ogóle mi się nie uśmiechała, ale na szczęście obeszło się bez.

Zatem wiemy już, że w sierpniu spadają gwiazdy i chęć do pracy. Czy to wszystko? Nie! Na Salento spadają w lecie, a w sierpniu to już szczególnie, hordy turystów. A pamiętajmy, że turystyka masowa tu (jeszcze) na szczęście nie dotarła. Przyjeżdżają (scendono lub vanno/vengono giù) głównie Włosi z Północy (nierzadko Salentyńczycy, którzy pracują i mieszkają poza domem) lub obcokrajowcy (często też ktoś, kto stąd wybył i w letnich miesiącach przywozi zagraniczną rodzinę do swej pierwszej ojczyzny, wypisz, wymaluj – MY). Jeśli zobaczycie tu na przykład auto na niemieckich numerach zaparkowane w poprzek ulicy, zastanówcie się dwa razy, zanim zaczniecie pomstować, że u siebie przestrzega przepisów (wszak Ordnung muss sein), a tu hulaj dusza, piekła nie ma. Może za kółkiem siedział Salentyńczyk, który w końcu spuścił ze smyczy krępowaną przez okrągły rok fantazję drogową?

TurismoNo proszę, 51% Włochów marzy o wakacjach na obcasie… Uwierzcie mi, wielu z nich już tu jest :/

Niestety jedyną rzeczą, która z uporem maniaka nie poddaje się ogólnemu trendowi i tendencji spadkowej, są ceny. Nie tylko nie spadają jak gwiazdy w San Lorenzo, ale – wręcz przeciwnie – szybują w kosmos i osiągają astronomiczne wielkości. Wynajem domu nad morzem, pokoje w hotelach, przekąski w barach przy plaży… Wszystko drożeje (a tak czy siak życie jest tu drogie samo z siebie).

Drogo czy nie, warto tu spędzić trochę czasu. Jasne, nie samym sierpniem wakacje żyją, ale drugiego takiego San Lorenzo czy Ferragosto w lipcu czy we wrześniu nie doświadczycie 🙂

PS. Ja nie miałam zamiaru zamykać per ferie, ale – jak się okazało – w sierpniu spada również drastycznie (leci na łeb, na szyję) jakość i szybkość połączenia internetowego w nadmorskich miejscowościach. Włoch na plaży nie cały bowiem oddaje się słodkiemu lenistwu, nie! Kciuk nigdy nie ma wakacji i nawet podczas błogostanu leżakowania jest aktywny – przesuwa w górę i w dół internetowe treści w telefonach najnowszej generacji. W związku z uzależnieniem Włochów od technologii i serwisów społecznościowych ucierpiał mój wpis, który wczoraj absoutnie nie chciał się wysłać. Słyszymy się zatem w przyszłym tygoniu, gdyż pisanie i publikowanie efektów ślęczenia nad komputerem dzień po dniu w tygodniu, w którym wypada Ferragosto, zakrawa na profanację wszystkiego;) Ciao, do wtorku!