Salentyńczyk za kółkiem, czyli ratuj się, kto może ;)

0
1600
Rate this post

Włochy i Włosi są w Polsce znani i cenieni za bardzo wiele różnych spraw. Lubimy ich kuchnię, modę i muzykę, podobają się nam ich miasta i miasteczka, przyroda, sztuka oraz melodyjny język. Zazdrościmy im pogody, piłkarzy i świetnego designu. Można by tak dalej wymieniać, a na liście plusów z całą pewnością prędzej czy później pojawiłaby się też motoryzacja.

Włosi mają (i produkują) fajne samochody, zarówno te do codziennego użytku miejskiego, jak i te bardzo luksusowe (i kosmicznie drogie). Poza tym na terenie ich kraju znajduje się ponad 3 000 km autostrad, co w połączeniu z drogami szybkiego ruchu daje naprawdę imponujący wynik. Jednakże mówiąc o włoskiej jeździe samochodem, rzadko ma się na myśli zalety silnika czy markę auta, nieczęsto peroruje się też na temat dróg łączących jednym ciągiem Północ z Południem. Nie – Włoch za kółkiem, a zwłaszcza Południowiec za kółkiem, jest najczęściej przedmiotem żartów, anegdot czy opowieści dziwnej treści. Dopóki nie trafiłam na dłużej na Południe, myślałam, że – jak to zwykle bywa w przypadku stereotypów – również i tu mamy do czynienia z przerysowaniem. Nic bardziej mylnego – do kuriozalnych sytuacji dochodzi tu na porządku dziennym, a te najbardziej, jak mogłoby się wydawać, przesadzone historie są bardzo często zgodne z prawdą.

Postanowiłam wypunktować poniżej najbardziej zadziwiające sytuacje, z którymi można się zetknąć, jeżdżąc po salentyńskich miastach i miasteczkach, oraz wskazać, na co warto zwrócić uwagę, wybierając się do Salento (czy szerzej – na włoskie Południe) samochodem.

1. Parkowanie.

Naczelną zasadą wydaje się: byle jak, byle gdzie, byleby tylko auto gdzieś zostawić. Nie raz widziałam samochody zaparkowane w poprzek, na skrzyżowaniu, tuż przed znakiem STOP, na przejściu dla pieszych, na dwóch przeznaczonych do tego miejscach i dodatkowo na połowie chodnika… Czasami naprawdę ręce opadają, bo nie ma jak przejechać czy przejść, a „zaparkowane” pojazdy ograniczają widoczność i powodują nieustanne korzystanie z klaksonów.

Kilka dni temu przed znakiem STOP, bezpośrednio przed skrzyżowaniem, zastaliśmy zaparkowany samochód. W środku była na szczęście pani kierowca („na szczęście”, bo naiwnie myśleliśmy, że właśnie rusza, że może się zagapiła i nie zauważyła zielonego…). Zatrzymaliśmy się obok i na migi – pokazując STOP i jej samochód – chcieliśmy jej dać do zrozumienia, żeby przestawiła auto. Ależ skąd! Opuściła szybę, przerwała rozmowę telefoniczną (standard), powiedziała nam, że „ona jest tu zaparkowana” i była wręcz oburzona, że ktoś śmiał jej zwrócić uwagę…

Parkowanie 1Nie dało się prosto? Cóż, to szczegół…

Znak STOP? Nie ograniczać widoczności?

Jak z tym walczyć? Zobojętnieć, bo walka i tak z góry skazana jest na porażkę. Niemniej jednak jeśli sami dostosujemy się panujących na Południu reguł gry i zaczniemy w podobny sposób parkować (zwłaszcza autem na obcych numerach rejestracyjnych), na pewno zaraz znajdzie się ktoś, kto odpowiednio skomentuje nasze karygodne zachowanie („No tak, u siebie przestrzegają przepisów, a tu wrzucają na luz i za nic mają cywilizowane zasady ruchu drogowego”. Ekhm ekhm…).

Osobnym tematem są starsze osoby, które zwłaszcza pod wieczór wystawiają przed dom krzesełka i tym samym zajmują potencjalny, przepisowy parking. Można próbować prosić o przesunięcie tegoż krzesełka, ale rozmowy nie przynoszą raczej żadnych pozytywnych dla nas rezultatów.

Pamiętać należy o tym, żeby jednak starać się unikać miejsc niedozwolonych do parkowania (tam gdzie widnieje bezpośredni zakaz, a nie taki wynikający z przepisów, faktycznie nawet Salentyńczycy nie zostawiają samochodów, bo grozi to albo mandatem, albo odholowaniem auta):

a. przed bramami, na których widnieje znak passo carrabile (czyli nie zastawiać). Oczywiście musi to być oryginalny znak wydany przez gminę, za który odprowadza się coroczny podatek, a nie kawałek papieru z odręcznie wypisanym zakazem (to też się zdarza!);

passo carrabilePrzed bramami z tym znakiem nie wolno parkować. Znak musi mieć na górze informację o tym, jaka instytucja go wydała, a na dole – numer zezwolenia na korzystanie zeń oraz rok wydania. Bez tych informacji jest nieważny.

b. w miejscach z poziomym oznakowaniem w kolorze żółtym (przystanki autobusowe, przy sklepach – miejsce rozładunku towarów, parkingi zarezerwowane dla osób niepełnosprawnych oraz np. dla służb medycznych czy porządkowych). Można zostawić auto w obrębie niebieskich linii, ale kolor ten oznacza konieczność uiszczenia opłaty (godzina w Lecce przy Piazza Mazzini kosztuje 1,30 euro, wyjątkiem są dni wolne od pracy i święta; uwaga – sobota to dzień pracujący; za darmo zaparkujemy też w godzinach siesty – przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie załatwia w tym czasie spraw w centrum!), oraz na miejscach oznaczonych na biało (parking darmowy).

parking lecceBladym świtem, późnym wieczorem i podczas siesty parkujemy za darmo

parkomat

Parkomat. Lecce, Piazza Mazzini

zakaz parkowania

W tym miejscu parkować nie wolno!

2. Wąskie uliczki.

We Włoszech mnóstwo jest małych, wąskich i dodatkowo krętych uliczek, na których oczywiście znajdziemy zaparkowane samochody. Auto o większych gabarytach (właściwie jakikolwiek SUV), przeciskając się wolniutko przez taki tunel, non stop piszczy (tak reagują – o ile pojazd je posiada – czujniki parkowania, które dookoła – i słusznie! – wyczuwają czające się przeszkody).

Rada: jeśli już parkujemy w takim ciasnym przesmyku, złóżmy lusterka (u Południowców odruch bezwarunkowy; wysiadają z auta i pyk – lusterko złożone, o ile nie składa się automatycznie i o ile w ogóle takowe istnieje… Tak, tak, i to się tu widzi: samochody – no dobra, nie te najnowszej generacji – bez obu lusterek bocznych!).

lusterkoW wąskiej uliczce lepiej złożyć lusterko…

3. Jeden kierunek ruchu.

Jako że mnóstwo uliczek w miasteczkach Południa jest wąskich, wiele z nich jest jednokierunkowych (w większych miastach zdarza się to zwłaszcza w okolicach starówek). W nowym dla nas miejscu mocno utrudnia to orientację i sprawia, że łatwo się zgubić. Dlatego też warto przestudiować jeszcze przed uruchomieniem silnika trasę nie tylko dojazdu, ale i powrotu, bo może się okazać, że będą się one od siebie nieco różniły. W dobie nawigacji nie powinno być z tym generalnie problemów, ale non si sa mai (nigdy nic nie wiadomo). Oczywiście nie łudźmy się, niekiedy strzałka nakazująca jazdę tylko w jednym kierunku jest bardzo – jakby to ująć – umowna.

Wiele uliczek jest jednokierunkowych, czyli senso unico.

4. Sposób jazdy

Zasadniczo nie można samej jeździe Salentyńczyków niczego zarzucić, ale… Nierzadkim widokiem jest auto, które nagle zatrzymuje się na środku ulicy, kierowca z właściwą sobie nonszalancją opuszcza szybę i zaczyna konwersować z kierowcą auta zaparkowanego lub przejeżdżającego obok (który równie ochoczo zdążył już otworzyć okno). Nieważne, że z obu stron robi się na drodze zator, że ryczą klaksony, że również i inni kierowcy żwawo zaczynają otwierać okna i pomstują, na czym świat stoi. Rozmówcy niewiele sobie z tego robią, dla uspokojenia nastroju niby ruszają, ale jeszcze w biegu zdążą się wymienić jakimiś niezwykle ważnymi informacjami. Kwiatek sprzed dwóch dni: na Południu bardzo typowe są stragany z warzywami i owocami ustawiane na poboczu lub wręcz na ulicy. Otóż przedwczoraj pewien starszy jegomość stwierdził, że skorzysta z opcji „drive in” – uchylił okienko, zaczął dyktować listę zakupów, odczekał swoje, zapłacił, pomachał i w końcu (ku uciesze kilkusetmetrowego sznura samochodów) ruszył.

5. Klakson.

W godzinach szczytu odgłos stały, właściwie już tak naturalny i słuchowo oswojony jak śpiew cykad. Oczywiście służy on swoim podstawowym celom, czyli ostrzega (gdy jeszcze chwila i ktoś nam zajedzie drogę lub beztroski pieszy wskoczy nam na maskę), pośpiesza (jak kierowca pojazdu przed nami w najlepsze oddaje się konwersacji lub pisząc SMS-a, nie zauważa, że zrobiło się zielone) oraz upomina (właśnie wymusiłeś pierwszeństwo!). Naturalnie w Salento to nie koniec wyliczanki. Klakson pełni niezwykle ważne funkcje społeczne. Przede wszystkim pozdrawia. O ile jeszcze jestem w stanie zrozumieć zatrąbienie, by zwrócić uwagę przechodzącego w pewnej odległości znajomego, to już z większym trudem przychodzi mi zaakceptowanie następującej sytuacji: uliczka w nadmorskim miasteczku, chodnika brak, życie toczy się na ulicy. Idę sobie z wózkiem spacerowym, dziecko śpi (co widać gołym okiem). Z naprzeciwka zbliża się autem znajomy. Okno uchylone, włos rozwiany. Z odległości 5 metrów macha, przy 3 metrach krzyczy ciao (a właściwie ciau), na mojej wysokości z całej siły na dwie długie sekundy naciska klakson. Mnie chce się płakać, bo dziecko – z trudem uśpione – już płacze…

Ponadto klakson służy również informowaniu osoby, z którą jesteśmy umówieni, że właśnie podjechaliśmy przed jej dom i może wyjść. Ja albo dzwonię do drzwi, albo puszczam sygnał na komórkę. Zmotoryzowany Południowiec trąbi. I będzie tak trąbił w nieskończoność. Raz mój mąż podszedł do takiego trąbiącego młodzieńca, zapukał w okno i spytał, o który numer mieszkania chodzi, to on sam pójdzie, zadzwoni domofonem i wywoła daną osobę, byleby tylko kierowca – na litość – choć na chwilę zaprzestał umilania nam wieczoru tą kakofonią dźwięków.

Rada: nie wpadać w panikę, jak się słyszy odgłos klaksonu, raczej na pewno nie jest skierowany w nas. Przydadzą się też nerwy. Ze stali.

6. Zmora kierowców – ape car.

Na pewno wszyscy włocholubni znają Vespę (czyli osę, najpopularniejszy włoski skuter). Nie każdy jednak miał przyjemność zetknąć się na drodze z pszczołą, czyli z Ape. Cóż to takiego? Bliżej nieokreślony pojazd, wyglądający jak Vespa, z której ktoś próbował zrobić samochód. Jedzie to z prędkością maksymalną 40 km/h (czyli właściwie się toczy), za nic nie usunie się choć trochę na pobocze i na drogach lokalnych bardzo skutecznie potrafi zatamować ruch (zwłaszcza jak szosa jest wąska i nie ma jak wyprzedzić). Zatem niekiedy widzi się takie obrazki: długo, długo nic, ape car i sznur samochodów.

Dodatkową ciekawostką jest to, że niegdyś na ape nie trzeba było mieć prawa jazdy, więc jeśli zauważymy, że w tym mostro della strada siedzi dziarski dziadeczek, naprawdę lepiej ominąć go szerokim łukiem.

Ape carPostrach salentyńskich dróg lokalnych.

7. Ulewne deszcze, zalane drogi.

Niestety lokalne drogi w Salento są dość słabo skanalizowane, w związku z czym po ulewnym deszczu najczęściej są całkowicie zalane i nieprzejezdne. I nie chodzi tu bynajmniej o trwające kilka dni oberwanie chmury, nie – wystarczy parę godzin opadów i droga znika.

Rada: po ulewnych deszczach lepiej wybierać drogi państwowe lub szybkiego ruchu (o ile to możliwe) i zwracać uwagę, gdzie się zostawiło samochód (w połowie czerwca centrum miasteczka Trepuzzi, LE całe znalazło się pod wodą. Wraz z nim zaparkowane tam auta.).

zalane TrepuzziTrepuzzi (LE) pod wodą. 19 czerwca 2014, źródło: LeccePrima

8. Permanentnie brudny samochód.

Wiatr, wilgotność powietrza dochodząca do 80% oraz mocne słońce nie są sprzymierzeńcami kierowców i na pewno nie przyczyniają się ani do komfortu użytkowania auta, ani tym bardziej do utrzymania go w czystości. Kiedy wieje scirocco, bardzo często przynosi ono ze sobą czerwony pył znad Sahary, którego wprawdzie w powietrzu się nie zauważa, ale po kilku godzinach jest świetnie widoczny na masce samochodu. Nie wystarczy go jednak po prostu zdmuchnąć lub delikatnie zetrzeć ściereczką, gdyż panująca w powietrzu wilgotność (a przy scirocco jest ona ogromna) robi z niego bardzo ładną papkę, którą trzeba zmyć. I to szybko, bo mocne słońce raz dwa sprawi, że wszystko przyschnie i auto będzie się nadawać już tylko do myjni.

Rada: jeśli czeka nas w Salento jakiś ważny (wręcz reprezentacyjny) wyjazd samochodem, umyjmy go w ostatniej chwili, nie dwa dni wcześniej. Po takim czasie efekt mycia będzie zerowy. A, i zaopatrzmy się w parasole, czyli ochronę przed słońcem na deskę rozdzielczą (chyba że chcemy później manewrować przy przyciskach i kierownicy rozgrzanych do 60 stopni).

brudny samochódNiestety to kilku dniach pobytu w Salento (zwłaszcza podczas scirocco) taki widok to normalka…

9. Widoczna polisa ubezpieczeniowa samochodu.

Osobę przyjezdną może zaskoczyć fakt, że praktycznie każdy samochód ma przyklejoną od wewnątrz do szyby polisę ubezpieczeniową auta. Taki panuje tu standard, co nie oznacza, że i my musimy gdzieś w widocznym miejscu umieszczać nasz dokument. Nie. Służby porządkowe doskonale wiedzą, że nie jest to praktyka ogólnoeuropejska, więc nikogo nie zdziwi fakt, że auto na obcych numerach rejestracyjnych jej nie posiada (na widoku).

polisaTo, co widać na wysokości lusterka wewnętrznego, to polisa ubezpieczeniowa. Warto zwrócić uwagę, że kierowca tego auta jest dość przesądny – papryczka…

10. Lepiej i taniej tankować samemu.

Na stacjach benzynowych możemy wybrać opcję self service – sami tankujemy benzynę, przez co płacimy nieco mniej. Przy cenach we Włoszech nawet zaoszczędzenie kilku euro na paliwie będzie ulgą dla portfela (dla przykładu: w jednej z wiodących sieci stacji benzynowej 07 lipca 2014 benzyna kosztowała 1,79 euro/litr, a olej napędowy 1,63 euro/litr). Na większości włoskich stacji fajne jest to, że możemy z góry określić, za ile euro chcemy zatankować (jeśli np. chcemy benzynę za 45 euro, wciskamy dwa razy przycisk 20 euro i raz 5 euro). Wtedy odpada „walka” z licznikiem, żeby uzyskać w miarę okrągłą cenę, bowiem po zatankowaniu za wybraną kwotę, paliwo samo przestanie się lać.

11. Pas wygodzie i urodzie szkodzi.

Włosi na Południu nie zapinają pasów. Nie pomagają reklamy społeczne, groźba mandatu czy – przede wszystkim – niebezpieczeństwo dla zdrowia i życia w razie ewentualnej kolizji. Nie bo nie. Oczywiście niesprawiedliwym i nieprawdziwym byłoby twierdzenie, że tak robią wszyscy. Ale bardzo wiele osób niestety tak. „Problem” pojawia się, gdy Południowiec zamierza niczym nieskrępowany prowadzić auto nowszej generacji, wydającym przy niezapiętym pasie kierowcy sygnały dźwiękowe. Czy będzie jechać w akompaniamencie coraz bardziej działającego na nerwy hałasu i świecącej się lampki kontrolnej? Oczywiście, że nie. Często można zobaczyć zaparkowane samochody z już zapiętym (tak na stałe) pasem kierowcy. Mój kolega, który pracuje w salonie samochodowym, opowiadał mi, że nieraz klienci pytają, czy jest możliwość zrezygnowania z tej opcji przy produkcji samochodu, lub czy w autoryzowanym warsztacie mechanicy mogą zrobić coś, żeby „przestało pipczeć”. Nierzadko też kierowcy udają się do złomiarzy i nabywają u nich końcówki pasów, które na stałe umieszczają w swoich samochodach. Ręce opadają. W tym kontekście nie dziwi to, że na karetkach pogotowia ratunkowego często widzi się napisy: z jednej strony: „zakładaj kask”, a z drugiej: „zapinaj pasy”.

12. Nauka jazdy incognito.

Przyszli kierowcy wcale nie są na włoskich drogach tak dobrze widoczni, jak ma to miejsce w Polsce. Naturalnie nie oznacza to, że szkoły jazdy święcą tu pustkami. Nie, po prostu auta, na których szkolą się kursanci, nie mają na dachu charakterystycznej elki, a jedynie na tylnej szybie napis scuola guida. Jeśli więc przed nami samochody coś wyjątkowo wolno się poruszają, to po wykluczeniu opcji auta zaparkowanego na środku ulicy, konwersujących kierowców, toczącego się ape car, możemy obstawiać, że gdzieś z przodu kolejki znajduje się właśnie nauka jazdy.

13. Do wyboru, do koloru.

Autostrady są we Włoszech oznakowane kolorem zielonym i są płatne. Jeśli jadąc na przykład A14 (Autostrada Adriatica), zobaczymy „zjazd” na Rzym, to nie chodzi tutaj faktycznie o zjazd do stolicy, tylko o zjazd na autostradę prowadzącą do Rzymu.

Strade statali (zwane też superstradami) są z kolei oznakowane na niebiesko i są darmowe.

Drogowskazy w kolorze brązowym informują o obiektach turystycznych lub szlakach przyrodniczych, a te w kolorze białym wskazują dojazd do poszczególnych dzielnic lub obiektów w mieście (np. szpital lub port).

Na brązowo oznaczane są obiekty turystyczne, na biało – obiekty użytku publicznego i służby (tu: policja skarbowa); Santa Maria di Leuca, lipiec 2010

Przy wjeździe na autostradę warto zwrócić uwagę, że przynajmniej jedna z bramek zarezerwowana jest dla kierowców posiadających TelePass – nie pobierają oni biletu, tylko dokonują raz na jakiś czas zbiorczych opłat za przejechane kilometry (są one pobierane bezpośrednio z ich konta bankowego, a samochody są wyposażone w specjalne elektroniczne czytniki). Jeśli przez przypadek przejedziemy przez otwartą bramkę (bo czasami w związku z jakimś niedopatrzeniem trafia się otwarta bramka), niestety nie ma odwrotu. Nawet opuszczenie autostrady na najbliższym zjeździe nic nie pomoże; bez biletu nikt nie uwierzy nam na słowo, że wjechaliśmy dopiero kilkanaście kilometrów temu. Nam zdarzyło się kilka lat temu pomylić bramki w drodze powrotnej do Polski (wjazd Bari Nord, początek A14 od strony południowej). Przy zjeździe z A23 (Udine-Tarvisio) w związku z brakiem biletu kazano nam zapłacić za najdłuższy możliwy przejazd, czyli od wjazdu w Bari Sud (szczęście w nieszczęściu – między Bari Nord a Bari Sud, skąd zjeżdża się do Taranto, jest tylko kilkanaście kilometrów różnicy…).

Po powyższej trzynastce nie pozostaje mi nic innego, jak tylko życzyć Wam szerokiej drogi 🙂 Do czwartku!

PS. Czy powyższe punkty nie są przypadkiem trochę przerysowane? Oczywiście, że są. NIE wszyscy Południowcy jeżdżą tak, jak opisałam powyżej, NIE wszyscy parkują, gdzie popadnie, NIE wszyscy mają za nic przepisy i zapinanie pasów bezpieczeństwa. Niemniej jednak WSZYSTKIE przedstawione sytuacje (nawet te najbardziej kuriozalne) są prawdziwe.