„Mine vaganti”, czyli Özpetek w Lecce

0
1709
Rate this post

W dziale poświęconym literaturze i filmom z salentyńskim akcentem nie mogło zabraknąć jednego z bardzo niewielu hitów kinowych ostatnich lat, których akcja rozgrywa się w całości właśnie na półwyspie, a konkretnie w Lecce. Chodzi tu oczywiście o „Mine vaganti” Ferzana Özpeteka, film z 2010 roku z powodzeniem dystrybuowany również w Polsce.

Ja widziałam go dwa razy – pierwszy tuż po tym, jak wszedł na ekrany cztery lata temu, i drugi przedwczoraj, żeby móc o nim opowiedzieć z odświeżonej perspektywy. I tym razem podczas „seansu” towarzyszył mi mój Salentyńczyk doc, który jak zwykle służył cennymi radami i spostrzeżeniami.

TREŚĆ

L’unica cosa più complicata dell’amore è la famiglia, czyli bardziej skomplikowana od miłości jest tylko rodzina. W tym zaczerpniętym z filmu cytacie zawiera się świetnie fabuła „Mine vaganti”, bowiem akcja toczy się właśnie wokół losów wielopokoleniowej salentyńskiej rodziny.

Rodzina CantoneRodzina Cantone w komplecie

Po długoletnim pobycie w Rzymie Tommaso Cantone (grany przez Riccardo Scamarcio), syn bogatego właściciela ogromnej fabryki makaronów, wraca do rodzinnego Lecce, gdzie ma zamiar w końcu skonfrontować się ze swą liczną i konserwatywną rodziną (a w szczególności z ojcem) oraz ze świętoszkowatym społeczeństwem Lecce. Tommaso od dłuższego czasu zbierał się na odwagę, by wyznać swym bliskim, iż w rzeczywistości wybrał studia na kierunku humanistycznym (a nie gospodarczym), że chce być pisarzem (a nie kierować wraz z bratem rodzinną firmą) i – co najważniejsze – że jest gejem. Próby generalnej dokonuje na swym bracie – Antonio (Alessandro Preziosi). Ten jednak go uprzedza i podczas rodzinnej kolacji na zaledwie chwilę przed wielkim występem Tommasa sam wszem i wobec oświadcza zbaraniałym przedstawicielom rodu Cantone, że jest homoseksualistą. Tommaso naturalnie nic już tego wieczoru nie powie, nie tylko dlatego że wybuchł skandal, ale głównie ze względu na ojca, który dostał lekkiego zawału i wylądował w szpitalu.

Rodzina Cantone 2Od lewej: mąż Eleny, Salvatore; ciotka Luciana; Babcia; Elena; matka Stefania; ojciec Vincenzo.

Ktoś mógłby powiedzieć, też mi coś, jest gejem, no i co z tego? Otóż na włoskim Południu, tym rodzinnym, tradycyjnym, nieco konserwatywnym jest to (homoseksualizm, zwłaszcza syna-dziedzica) w dalszym ciągu temat tabu, powód – jeśli nie do wstydu – to na pewno nie do radości, przemilczany, ignorowany… Wydawać by się mogło, że reakcja Vincenzo, ojca-patriarchy, była nawet do przewidzenia, ale gdzie w tym wszystkim jest matka Stefania? Ta stłamszona przez mieszczańskie konwenanse kobieta szuka u lekarzy rad, czy „tę przypadłość” da się wyleczyć, węszy po kątach w poszukiwaniu dowodów na homoseksualizm Antonia, gdyż nie wierzy, że takie „nieszczęście” mogło spotkać właśnie jej syna i że na pewno to sobie wymyślił, żeby odpocząć od rodziny. Jedynymi „postępowymi” osobami w tej dziwacznej rodzince są Babcia (grana przez świetną Ilarię Occhini, to właśnie seniorka rodu jest przez pozostałych jego przedstawicieli określana mianem mina vagante); siostra Antonia i Tommasa – Elena, która ma duże ambicje życiowe i wcale nie chce żyć wepchnięta w ciasne ramy stereotypowej rodziny, gdzie miejsce kobiety jest w domu z dziećmi; oraz – poniekąd – pijąca w ukryciu ekscentryczna ciotka Luciana.

Antonio i Tommaso w fabryceAntonio i Tommaso w fabryce

W wyniku wszystkich tych dość niespodziewanych wypadków pobyt Tommaso w Lecce zacznie się przedłużać. Jako jedyny „mężczyzna” w rodzinie (wszak nie można już chyba tak myśleć o wyrzuconym z domu Antoniu) musi się zająć zarządzaniem rodzinnym biznesem, w czym ma mu pomóc córka wspólnika ojca – tajemnicza Alba Brunetti (grana przez Nicole Grimaudo).

Marco, Alba, TommasoMarco – ukochany Tommasa, Alba – wspólniczka w makaronowym biznesie, Tommaso

„Mine vaganti” zostały pozytywnie przyjęte we Włoszech. Z radością powitano fakt, że Özpetek odszedł od dotychczasowej poetyki i nakręcił film nieco bardziej humorystyczny, aczkolwiek nie jest to humor „oczywisty” rodem z sit-comu. Obraz uzyskał wiele nagród, m.in.: Złotego Globa, Nastro d’argento oraz Ciak d’oro.

REŻYSER, AKTORZY I PIOSENKA

„Mine vaganti” to ósmy w kolejności film reżysera tureckiego pochodzenia Ferzana Özpeteka. Urodził się on w 1959 roku w Stambule. W 1976 roku przeprowadził się do Rzymu, gdzie studiował historię sztuki i aktorstwo na Uniwersytecie La Sapienza, a także historię sztuki i kostiumologię na Navona Academy. Początkowo asystował Massimo Troisiemu przy „Scusate il ritardo”, obserwował przy pracy twórców takich jak: Maurizio Ponzi, Ricky Tognazzi, Sergio Citti czy Francesco Nuti. Jego debiutem reżyserskim był „Hamam – łaźnia turecka”, włosko-hiszpańsko-turecka koprodukcja z 1997 roku, prezentowana na wielu międzynarodowych festiwalach i włączona do dystrybucji w ponad 20 krajach na całym świecie (informacje za FilmWeb.pl). Jest reżyserem bardzo charakterystycznym, twórcą słodko-gorzkich obrazów, w których porusza głównie zagadnienia przyjaźni, miłości (w tym również homoseksualnej) oraz rozstania. W jego filmach natykamy się zawsze na świetną gwiazdorską obsadę. Tak jest i w przypadku „Mine vaganti”. Riccardo Scamarcio [Tommaso], swego czasu wszechobecny we włoskim kinie przystojniak; wielokrotnie nagradzany Alessandro Prezioso [Antonio], aktor kinowy, teatralny i telewizyjny; Ennio Fantastichini [Vincenzo], który z Özpetekiem spotkał się już wcześniej na planie filmowym; piękna i utalentowana Nicole Grimaudi [Alba]; Lunetta Savino [Stefania], która zdobyła popularność w sympatycznym serialu Medico in famiglia; wielka Ilaria Occhini [Babcia] oraz Carolina Crescentini [Babcia w młodości].

Ilaria OcchiniBabcia grana przez Ilarię Occhini
Lunetta Savino, czyli filmowa Stefania

Na uwagę zasługuje muzyka, a zwłaszcza piosenka promująca film „50 mila” śpiewana przez Ninę Zilli. Był to hit lata 2009, a udział w obrazie Özpeteka jedynie wzmocnił pozycję tego utworu. Kto lubi grać w piłkę nożną na Playstation, ten wie, że włączono ją również do PES 2011 🙂

TYTUŁ

Postanowiłam poświęcić trochę więcej miejsca tytułowi, którego „polska” wersja nie do końca do mnie przemawia. Otóż zdecydowano się go u nas zostawić w oryginale, okraszając po kropce polskim wyjaśnieniem „O miłości i makaronach”. Jak dla mnie – kiepsko.

Po pierwsze, „Mine vaganti” to tytuł znaczący, w ciekawy i mało oczywisty sposób odnoszący się do treści filmu. Dosłownie, co możemy wyczytać w pierwszym lepszym słowniku, mina vagante oznacza minaccia incombente, questione che può emergere da un momento all’altro provocando conseguenze gravi e imprevedibili (za słownikiem Hoepli), czyli nieuchronne zagrożenie; kwestię, która w każdej chwili może wypłynąć na światło dzienne, pociągając za sobą poważne i nieprzewidywane w skutkach konsekwencje. Wyrażenia tego można użyć zarówno w odniesieniu do sytuacji, jak i człowieka. Zresztą w samej końcówce filmu pojawia się definicja osób określanych właśnie jako mine vaganti – wnoszą chaos i niepokój, burzą zastany porządek, zmieniają schematy. Szkoda więc, że nie dało się w żaden sposób oddać tych znaczeń w polskim tytule, może niekoniecznie z użyciem podobnego pojęcia „zbrojeniowego” (z wyrazem mina, u nas można by ewentualnie znaleźć nieco dalszy odpowiednik „bomba z opóźnionym zapłonem”, ale absolutnie coś tak długiego nie nadawałoby się na żaden tytuł). Chciałabym od razu zaznaczyć, że bynajmniej za zaistniałą sytuację nie winię tłumacza, bowiem nierzadko tłumacze filmowi mają arcygenialne pomysły na tytuły, na które – nie wiedzieć czemu – nie godzi się np. dystrybutor obrazu w danym kraju. Tak więc zostało „Mine vaganti”, co nieznającym języka może błędnie sugerować, że chodzi o jakąś nazwę własną (imię i nazwisko, nazwę geograficzną itp.).

Żeby jednak zawrzeć jakikolwiek akcent polski, postanowiono tytuł po kropce rozszerzyć o – no właśnie – o co? O wyjaśnienie, o co w filmie chodzi? Dookoła czego toczy się akcja? I tak mamy: „Mine vaganti. O miłości i makaronach”. To tak jakby oscarowy hit „Piękny umysł” wszedł na ekrany polskich kin jako „A Beautiful Mind. O naukowcach i schizofrenii”. Kiepsko. Ja tego nie kupuję.

Poza tym – wracając do filmu Özpeteka – mimo jakiegoś nawiązania do treści (wszak mowa w nim i o miłości, i o makaronie – a konkretnie jego produkcji, a nie tyle konsumpcji) wyszło stereotypowo i banalnie, czyli jak zwykle (a przynajmniej bardzo często, gdy o Włoszech u nas mowa). Skoro Włochy, to musi być i miłość (a Włosi to przecież kochliwy i temperamentny naród), i jedzenie (tu do wyboru: pizza, pasta, pomidory, cokolwiek, byleby się kojarzyło z Półwyspem Apenińskim). Szkoda.

Filmowe SALENTO

„Rozczaruje” się ten, kto ma nadzieję na Salento podane w filmie w pigułce. Absolutnie nie. Zaryzykowałabym wręcz tezę, że salentyńskości jest w nim raczej niewiele i – co więcej – dostrzegą ją ci, którzy na przykład byli już w Lecce czy choć raz słyszeli dialekt salentino. I tak ten ostatni pojawia się w filmie niezwykle rzadko. Oczywiście niemożliwością byłoby wprowadzenie dialogów bez użycia standardowego włoskiego, bo wówczas trzeba by było dodać listy dialogowe z tłumaczeniami dla nie-Salentyńczyków. W salentino pojawia się raptem kilka zdań i to tak trochę ni w pięć ni w dziewięć (np. podczas dość długiego dialogu-kłótni między braćmi Tommaso, zupełnie nie wiedzieć czemu, wrzuca do swej wypowiedzi: te l’aggiu dittu [mówiłem ci]). Matka Stefania, pokrzykując na służbę, powtarza często mena me’, czyli „rusz się”, „pośpiesz się”, „no dalej”, „raz, dwa”.

Akcja, o czym już pisałam, toczy się w Lecce, ale nie ma co liczyć na panoramiczne zdjęcia starówki czy zbliżenia poszczególnych zabytków. Raz jeden Tommaso z ojcem przechodzą przez Piazza Sant’Oronzo (gdzie chyba nawet nie widać kolumny z rzeczonym świętym), przez chwilę widoczny jest Piazza Duomo (czyli plac przed Katedrą, ale Katedry właściwie w ogóle w kadrze nie ma) i korpus Santa Croce (ale bez charakterystycznej rozety i tympanonu). W ogóle Lecce nam śmiga przed oczami, gdy wraz z Tommaso przemieszczamy się po wąskich uliczkach szybkim autem jeżdżącej dość brawurowo Alby.

Piazza Sant’OronzoTommaso z ojcem na Piazza Sant’Oronzo

We wspomnieniach Babci mamy szansę zobaczyć piękne ujęcia wiejskiego krajobrazu o zachodzie słońca, a podczas „sprawozdania” z wycieczki młodych nad morze – kawałek wybrzeża.

Wiejskie SalentoWiejskie Salento o zachodzie słońca

Podsumowując – film na pewno warto zobaczyć i to nie tylko z miłości i tęsknoty za Półwyspem Salentyńskim. Nie jest to może obraz absolutnie wybitny, arcydzieło kina europejskiego czy włoskiego (sam Özpetek robi lepsze filmy niż ten), ale sympatyczne oderwanie się od naszej rzeczywistości i przeniesienie się na chwilę do domu tradycyjnej salentyńskiej rodziny.